„Mów mi Marianna” – poświęcenie niepojęte #BeforeKFF

Przy okazji filmów takich jak „Mów mi Marianna” zawsze mam kłopot z postawieniem na nowo swojego systemu wartości. Problem zaburzenia własnej tożsamości płciowej jest dla mnie tematem tak abstrakcyjnym, a jednocześnie – jak pokazuje dokument Karoliny Bielawskiej – kwestią tak ogromnej wagi dla niektórych z nas, że nagle okazuje się, że wszystkie problemy dnia codziennego stają się zwyczajnie błahe. 

Niczym okazuje się nawał obowiązków, problemy w pracy, brak czasu czy pieniędzy na kolejny must have. Niektórzy walczą o to, by być sobą. I jakby to zdanie nie było dęte i sztucznie górnolotne, to to jest, kurde, prawda. Jedną z walczących o życie w zgodzie z sobą jest Marianna Klapczyńska, bohaterka jednego z konkursowych dokumentów Krakowskiego Festiwalu Filmowego.

Marianna_still_03-e1429644116641

Marianna to wysoka, zadbana czterdziestokilkulatka. Jeszcze niedawno była Wojtkiem, żonatym, z dziećmi. Miała dom, rodzinę i gryzące sumienie. Z potrzeby życia w zgodzie ze sobą musiała zrezygnować z rodziny, wyprowadzić się z domu, a przeciwko rodzicom wytoczyć sprawę sądową – tak wygląda prawna ścieżka biegnąca w stronę zmiany płci. W dokumencie Bielawskiej najbardziej wymowne są proste gesty – próba dodzwonienia się do mamy, która z synem nie chce już rozmawiać; głaskanie kota na tapczanie w małym, pustym mieszkaniu; radość z kupionej na bazarze damskiej piżamy.

Obserwujemy proces – a nie jak to często bywa – efekt zmiany płci. Całość przebiega na naszym polskim podwórku. Z zapleczem biurokracji, niezrozumiałych prawnych kroków i społecznym wyobcowaniem.

Film łączy dokumentalny zapis aktualnego życia Marianny, a także fabularyzowaną próbę opowiedzenia jej7687248.3 wcześniejszych losów za pomocą teatralnej próby stolikowej, gdzie aktorzy wcielają się w rolę Wojtka, poprzedniego wcielenia Marianny, i jego żony. Bohaterka staje się reżyserem próbującym wytłumaczyć decyzje poszczególnych stron widzowi, aktorom oraz niejako sobie.

Film dotyka i otwiera oczy – Marianna to nie queerowa królowa w różowych bluzeczkach z cekinami, a kobieta, która z bólem poświęciła wiele dla spraw najprostszych. „Mów mi Marianna” to bolesny obraz człowieka walczącego o to, o co nikt nie powinien musieć walczyć.

Dodaj komentarz